niedziela, 22 września 2013

VII. Już Jesień

Nie wiem, ilu z was się cieszy, a ilu smuci z tego powodu. Nadeszła astronomiczna jesień, a co za tym idzie, liście zaczną się złocić i czerwienić, zwiastując wolnym krokiem zbliżającą się zimę.
Ja osobiście bardzo lubię tę porę roku, szczególnie gdy zapowiada się sucho i słonecznie, a nie deszczowo. Nastrój, jaki zaczyna panować dookoła, spokój i wyciszenie, idealnie równoważą pełne energii lato. Poza tym - to sezon na owoce i grzyby, których wielość jest zdecydowanie dużym bogactwem.


23 września jest ogólnie przyjętym pierwszym dniem jesieni. Wzięło się to od równonocy jesiennej. W tym roku mija ona dokładnie 22 września, o 22:441- czyli dzisiaj. Dzień trwa dokładnie tyle, co noc, zaś Słońce wschodzi dokładnie na wschodzie, zachodząc tym samym dokładnie na zachodzie. Każdy kolejny dzień będzie coraz dłuższy, aż do przesilenia zimowego.
W wielu kulturach różnie celebrowano ów dzień, jednak zawsze przesłanie było podobne- zakończenie zbiorów, przygotowanie się natury do zimy, pożegnanie lata- pory jasnej. Mimo, że zwiastuje ono początek mrozów, było świętem radosnym, ponieważ ludzie cieszyli się z pełnych spichlerzy, gwarantujących stateczną zimę. Dzisiejsze nazwy tego święta starają się nawiązać do tych dawnych. Mówi się o Święcie Plonów, Dożynkach, święcie Mabon, Winobrania, Winnych żniwach, Sabacie jesiennego zrównania nocy i dnia czy Święcie Jabłek.


Nie tylko kiedyś ludzie święcili ten dzień- i dziś jest wiele osób pragnących dziękować naturze za plony. Czy modląc się do niej, do boga czy do bogów. Dlatego, podobnie jak nasi przodkowie przed wiekami, spotykają się, rozpalając ogniska i biesiadując przy świetle Księżyca.
Oczywiście, można do tematu podejść zupełnie inaczej, odstawiając duchową aurę na bok, zajmując się wcześniej wspomnianymi darami jesieni. Uwielbiam chodzić na grzyby, dlatego widok tego, co spotykam teraz w lesie cieszy moje oczy. A nawet wtedy, gdy zdaje się nie być żadnego jadalnego grzyba w pobliżu, wystaje ogrom jeszcze piękniejszych grzybówek, maślanek czy muchomorów, będących jak ornamenty na płótnie lasu.






Czasem warto iść do lasu jedynie dla tych widoków. Aż szkoda, że tak piękne grzyby są niejadalne, jak piękne były by dania, gdyby wkroić do nich muchomora czerwonego, albo powtykać grzybowe "kwiatuszki". Ostatnio udało mi się wyjść na łączkę, gdzie rosły same muchomory, jarzącą czerwienią skupiające wzrok. Chciałam pokazać wam część znalezisk, bo nie mogłam oprzeć się pokusie sfotografowania ich.





 

Więc życzę wam wszystkim jak najlepszej jesieni, abyście znaleźli w niej coś dla siebie- czy to w lesie, czy w mieście (choć zdecydowanie polecam opcję leśną). Pozdrawiam!

Leśny Duch


1. Według informacji zaczerpniętych z http://pl.wikipedia.org/

sobota, 21 września 2013

VI. Czy to nagrobek..?

Nie zastanawiało was nigdy to, że ludzie potrafią jednocześnie szanować i mieć głęboko gdzieś sprawy tego samego pokroju? Nie będę obejmować tym problemem wszystkiego, czego mógłby się tyczyć, tylko skupię się na sprawie która nurtuje mnie w tym momencie. A mianowicie- wiele razy zdarzyło mi się iść na wędrówkę, pojechać gdzieś na obrzeża miasta czy na wieś, zawędrować do jakiegoś lasku i napotkać coś, czego bym się tam nie spodziewała. Nagrobki. Stare kamienne rzeźby, często z niemieckimi nazwiskami, pisanymi piękną czcionką. Więc, powiedzcie mi, jak to jest możliwe, że miejsce pochówku człowieka w dzisiejszej społeczności może być tak zaniedbane? Kiedy czyjaś śmierć jest, w ponury sposób, ale jednak celebrowana? Kiedy ludzie odwiedzają miejsca spoczynku swych bliskich, odgradzają je od ulicy, czyszczą marmur i przynoszą świeże kwiaty.


Czyje nagrobki są gorsze, jak stare zasługują na zapomnienie i zaniknięcie..? Nie, żebym była zagorzałą obrończynią cmentarzy, pokazuję jedynie pewien punkt widzenia. Miejsca zapomniane i zniszczone niosą pewną refleksję. Owiane tajemnicą ukazują, jak wszystko jest kruche i pospolite. Największe monumenty obracają się w piach. A nagrobki leżą porozrzucane i popękane między drzewami, tuż przy domach.
Myślę, że nie będzie to jedyny post na ten temat. Temat nie tylko jest ciekawy, ale i obszerny. Poza tym, nie wiem jak na was, ale na mnie stare nagrobki obrośnięte bluszczem i mchem działają magnetycznie.


 
Krzyż zobaczyłam już z daleka. Choć na początku myślałam, że stoi pod nim Maryja, nie Jezus. Twarz rzeźby jest mocno zniszczona, dodatkowo została potraktowana sprejem. Całość jest omszała i nie zanosi się, by ktoś chciał to odnawiać. Jednak nadaje temu miejscu historyczny wyraz, a i pobudza wyobraźnię.


Dookoła porozrzucane są kamienie, które w większości już przestały przedstawiać to, czym były. Pokrążyłam tam chwilkę. Znalazłam jeszcze dwa ciekawe obiekty, które równie mnie zauroczyły. Najprawdopodobniej głowica nagrobka, masywna i powalona. Zapadająca się w ziemię, cała omszała i pokryta zeschłymi liśćmi. Na jej widok serce mi drgnęło i pozostałam przy niej przez chwilę.


Ostatni element, który opiszę, to poniższa płaskorzeźba, która mogła być albo płyt nagrobną, albo elementem głowicy. Ją też ząb czasu mocno nadgryzł, choć bez trudu można zauważyć, że przedstawia dwójkę ludzi. Kobietę w sukni i mężczyznę. I to wzruszyło mnie do reszty.


Pośmiertny portret ludzi, którzy przeżyli ze sobą całe życie. Którzy nie tak dawno jeszcze żyli i mieszkali tu, w tej okolicy, mieli swoje szczęścia i smutki, mieli swoją miłość. Spoczęli tu, na małym cmentarzu, gdzie ich bliscy postawili im piękny grób z ich podobizną. Tu, gdzie już nikt ich nie odwiedza, ich ciała zamieniły się w pył, a ostatnie wspomnienie wykute w tym kamieniu, powoli odchodzi w zapomnienie. Niedługo znikną i nie będzie już nic, prócz tej tablicy, spoczywającej głęboko w ziemi, czekającej, czy może za kilkaset lat jakiś archeolog się nią nie zainteresuje.



 Nie wiem jak wy, ale mnie takie miejsca zawsze przyprawiają o dreszcze i skłaniają do zadumy. Może też mijaliście takie zapomniane cmentarze, równie ponure co i piękne?

Pozdrawiam serdecznie,
Leśny Duch

piątek, 20 września 2013

V. Ruinki słupa na Wyspie Opatowickiej

Wrocław skrywa wiele tajemnic dawnych epok. Architektura od romańskiej, przez resztę średniowiecza, renesans, barok, mnogość secesyjnych kamienic, budowle z minionego wieku... A wśród nich bunkry i inne betonowe budynki, często będące dziś ruiną.
Chciałam w kilku słowach przedstawić pewien budynek, który nie znajduje się przy żadnej ulicy i o którym raczej nie przeczytacie w zwykłym przewodniku. Bo kto by się zajmował starym słupem wysokiego napięcia? A raczej jego podstawą, bo tylko tyle się zachowało.

A więc, ruinka ta znajduje się na Wyspie Opatowickiej,  zwanej przez niektórych Wyspą Miłości. Wyspa ta mieści się pomiędzy Odrą, a Kanałem Opatowickim. Jeszcze przed wojną wyspa była dość często odwiedzanym miejscem rekreacji i wypoczynku, przypływały tu statki pasażerskie i wycieczkowe, nawet wybudowano tu amfiteatr (który zresztą stoi po dziś dzień, również zaniedbany i zrujnowany). 
Po wojnie wyspy nie zagospodarowano. Do dziś teren obejmują łąki i lasek. Atrakcją jest park linowy, na północnym zachodzie. Oprócz niego, oczywiście, ludzie odwiedzają wyspę, organizując spotkania plenerowe czy survivalowe. W końcu kawałek dzikiej przyrody w mieście przyciąga.
 Na wyspie znajduje się, jak już wspomniałam, więcej zabudowań niż ruiny słupa. Ważniejsze to przede wszystkim estrada (muszla koncertowa) oraz budynek w jej pobliżu, który najprawdopodobniej był jej zapleczem.

Co do samego słupa...
  


Kiedy wchodzimy na teren wyspy od strony Biskupina (północna kładka) wita nas rozwidlona droga, prowadząca na wprost oraz w prawo. Należy jednak iść dróżką "leśną" w lewo, przy rzece. Tam, po niedługim czasie, oczom winien ukazać się mały budyneczek.
Na początku myślałam, że to pozostałość po bunkrze.


Jak się jednak okazało, jest to podstawa słupa linii wysokiego napięcia. Słup trzymał najpewniej tę linię, która wychodziła z elektrowni Siechnice. Fundament był na tyle wysoki, by w wypadku podwyższenia się poziomu wody, podstawa nie została zalana.






 Dziś ze słupa zostało niewiele. Zaledwie kilka ścian. Jak widać na zdjęciach, miejsce to jest często odwiedzane. Graffiti mają daty z 2013 roku, a oglądając zdjęcia tej budowli w internecie, widziałam różne ich wersje. Oczywiście nie zabrakło tam również wszelakich śmieci. Wejście zostało zrobione przez przychodzących tu ludzi.
Z jednej strony te malunki dewastują to miejsce, i tak już zaniedbane. Z drugiej strony, dodają one tej betonowej konstrukcji nowego wyrazu i klimatu. Ruiny żyją wymalowanymi historiami i budzą wyobraźnię odwiedzających. Zresztą tak to już od wieków bywa, że ludzie zostawiają swój ślad, gdzie tylko mają możliwość, a wyrażanie się poprzez sztukę na ścianach jest nieodłączne od pradziejów naszej historii.



Miejsce jest na pewno ciekawe i warte obejrzenia z bliska, szczególnie w pojedynkę. Jestem ciekawa jaki wpływ wywarło by one zimą, lub nocą. Zdjęcia są z tego roku, choć być może coś zdążyło się zmienić.  Jak dla mnie było to wejście w całkiem inny, cichy i tajemniczy świat, niby przez leśną bramę, w świat mały- lecz dziki w swej postaci.


We Wrocławiu jest wiele takich światów, skrytych za molochem i niknących w jego cieniu.
Warto je odkrywać, bo niosą historie, których nie poznamy nie wyruszając w podróże po obrzeżach.
Może znacie więcej takich miejsc?

Pozdrawiam serdecznie,
Leśny Duch