czwartek, 17 maja 2012

IV. Sałatka z chwasta, szpinak z pokrzywy, herbatka ze świerku

Napiszę dziś o ostatnim wyjeździe nad jezioro, gdzie pojechałam z moim kochanym Wilkiem.
Zdążyliśmy wykąpać się w tymże jeziorze nim świat ogarnęła burza i chłód. A gdy to nastąpiło, zapatuleni w miliard ciepłych ubrań, postanowiliśmy pójść do lasu, by znaleźć pewne cuda. Cuda te tym się różnią od cud znajdowanych w parkach miejskich, że nie załatwiają się na nie hordy psów ;)
A mam na myśli dzikie rośliny, które oprócz swej zieloności charakteryzują się jadalnością. Mianowicie pokrzywa, mniszek lekarski, babka lancetowata, tasznik pospolity, młode liście brzozy, młode gałązki sosnowe i igły świerkowe.
Polecam tym samym książkę pana Łukasza Łuczaja "Dzikie rośliny jadalne polski".
A więc z babki, części mniszka, tasznika, listków brzozy i gałązek sosnowych zrobiliśmy sałatkę. Przesadziliśmy z mleczem, który jest dość gorzką rośliną. Gałązki sosnowe zaś są wyśmienite szczególnie wtedy, gdy je się je bez niczego, prosto z drzewa (bardzo aromatyczne, lekko słodkie, jadalne nawet z igłami).


Pokrzywę i część mlecza usmażyliśmy jak szpinak, zresztą smakowało bardzo podobnie (brakowało nam tylko czosnku).



Zbierając dzikie rośliny trzeba pamiętać, by wszystko dokładnie umyć- z ziemi, robaków i innych zanieczyszczeń. Każdą pokrzywę należy dokładnie obmacać w jakiejś szmatce, by połamać parzące włoski.
Świerk zaś zaparzyliśmy, by zrobić leśną herbatkę.
Co jeszcze znaleźliśmy?
A więc przy pomoście rosła mięta wodna. Wykorzystaliśmy ją do pewnego dobrego trunku.
Rosła też pałka wodna, niestety nie wzięliśmy woderów, więc wizja pieczonych kłączy odeszła na najbliższy czas w zapomnienie.


Cudownie,że nadchodzi lato. Co prawda, najlepiej jest zbierać młode liście wiosenne, ale latem, kiedy zaczną rosnąć wszystkie owoce, gdy zakwitnie akacja i czarny bez, wtedy to zacznie się jedzenie na całego ;)

Smacznego dzikiego,
Leśny Duch

niedziela, 8 kwietnia 2012

III. Ronja, córka zbójnika

Opowiem wam o pewnym leśnym duszku. Uwielbiam Astrid Lindgren, nie wspominając bliskiego memu sercu "Mio mój Mio", o którym chętnie bym się rozpisała- lecz nie dziś. Bo dziś będzie o córce zbójnika, która odkąd pamiętam patrzyła na mnie z półki, i którą miałam wielokrotnie przeczytać, a ilekroć się zań zabierałam, jakiejś niezbadanej siły czorty mi to uniemożliwiały. I oto całkiem już starsza spojrzałam na tę zakurzoną zieloną książkę, czując, że oto czas.
Cudowna. I delikatna.
Dla dzieci.
Dla dorosłych.
Gdy czytam takie książki, chcę uciec gdzieś daleko, gdzieś w dzikości..

Nie wiem jak Astrid to czyni, lecz wszystkie jej książki widzi się wyobraźnią i trudno się od nich oderwać.
Ukazują nasze odwieczne dziecięce tęsknoty, przypominają dzieciństwo.
To jak opisuje naturę, jak przedstawia idee, uczucia..
Wspaniała.
Dziękuję jej za te małe odrealnione cudeńka.

A więc kim jest Ronja?

Małą dziewczynką. Małym rozczochranym dobrodusznym stworzonkiem, poznającym las swojego ojca- herszta banitów. Na początku wystarcza jej tylko ten las i stworzenia go zamieszkujące, jednak gdy poznaje Birkę, syna największego wroga swego ojca, odkrywa w nim przyjaciela. Odtąd świat Ronji kręci się wokół zamku ojca, lasu i Birki.
Wspólne zachwyty nad wiosną, doglądanie młodych zwierząt, łapanie dzikich koni, leżenie nad brzegiem rzeki czy uciekanie przed Wietrzydłami- dni spędzone na poznawaniu całej tej magii która nas otacza, którą jest świat i ludzie wokoło.
I tu zaczyna się właściwa historia, historia której nie opowiem. Piękne, jak Astrid ukazała młode marzenia i refleksje. 
Dodatkowo wzbogacają książkę ciepłe ilustrację, których kilka tu zamieszczę.
Ilustracje: Ilon Wikland

 
Ojciec Ronji, a obok poczciwy Łysy Per

 Ronja po raz pierwszy nad czarnym jeziorem

Diabelska Czeluść zamku Mattisa





Znalezienie rannej Lii


Bestiariusz


 Szaruchy

 Mroczniaki

 Pupiszonki



Wietrzydła


Polecam wgłębić się w panią Lindgren. 
Bo warto czasami zgubić swój świat by poznać światy dookoła.
A Astrid tych światów ma pod dostatkiem.


środa, 18 stycznia 2012

II. Renesansowy Dworek

Wiele jest maleńkich wsi w Polsce. Żyjąc w większych miastach nie zdajemy sobie sprawy, jakie skarby mogą skrywać podmiejskie włości. Czasem, mimo że brak funduszy i czasu, warto pojechać w takie strony. Razu pewnego napadła mnie chęć odwiedzenia pewnego bliskiego mej genealogii miejsca, do którego jeszcze nigdy nie zawitałam. Niestety, niejedna wioska nosi tę samą nazwę.
I wydawać by się mogło, że problem zostanie nierozwiązany, gdy okazało się, że w jednej z owych wiosek, Goli Dzierżoniowskiej, znajduje się stary dworek, aktualnie restaurowany. Więc pojechaliśmy.
Dworek ten pochodzi z 1580 roku i był przebudowywany w wiekach kolejnych. Po II Wojnie Światowej został zniszczony, zaś później jego właściciele opuścili swe ziemie, przez co budowla popadła w ruinę. Odbudowę zaczęła Fundacja owego miasteczka, i na całe szczęście.


Niestety, z oryginalnej renesansowej budowli pozostały tylko mury i niektóre elementy elewacji.
W XVI wieku powstał wspaniały portal, zdobiony fryzem z szesnastoma herbami oraz trójkątnym naczółkiem. Jednakże, nie mając bezpośredniego dostępu do dworku i nie znając dobrze jego historii, portalu, jeśli nadal istnieje, nie znaleźliśmy.


Co do samej wioski, była cudowna. Tak maleńka, a żeby ją znaleźć tułaliśmy się po okolicy kilka godzin. Przedzieraliśmy się polną drogą, gęsto otoczoną wysokimi trawami. Słońce wychodziło i skrywało się przed naszym wzrokiem. Wokoło czuć było rosnące gdzieniegdzie kwiaty, gdy całkiem przypadkiem wpadliśmy w wir kilkunastu motyli. I uwierzcie mi, nigdy tego nie zapomnę. Kiedy delikatne skrzydła pośpiesznie muskały moją twarz- to jakby otrzeć się o postać nierzeczywistą.
Gdy potem szliśmy wzdłuż ulicy, również spotkaliśmy te stworzenia. Leżały martwe, niedaleko naszych stóp. Ich ostatni przelot nad ruchliwą ulicą.
Motyle, zresztą bielinki kapustniki, nie były jedynymi stworzeniami jakie spotykaliśmy. Bo oto napotkaliśmy takie oto maleńkie cudo, które dało się oglądnąć z bliska, po czym odfrunęło, jak gdyby nigdy go nie było.


Tak wiele dworków, pałacyków w Polsce jest zaniedbywanych. Nie raz widziałam jak sypią się wspaniałe zabytki, niszczone przez znudzoną młodzież, przez użytkujących je bezdomnych czy przez naturę. Straszne, nasze dziedzictwo powoli znika. Za niedługo dzieciaki będą uczyć się historii jedynie z książek, nie zdając sobie sprawy, że górka gruzów, w której urządzili sobie bazę, liczyła ponad 500 lat. Czy taka przyszłość nas czeka?


Pa

Leśny Duch

wtorek, 17 stycznia 2012

I. Koło roku

Koło roku. To niesamowite, jak odmienna potrafi być przyroda, w różnych swych etapach. Kiedy wszystko gołe leży w śnieżnej pierzynie, gdy gałęzie puszczają pędy czy kiedy liście złocą się na starych dębach. Gdy po lecie zawsze następuje jesień, a po zimie wiosna. Z całej tej cykliczności ludzie zdawali sobie sprawę od zawsze i równie długo czują swą zależność od otaczającego ich świata.
Celebrowanie tych zmian zdaje się być wyniesione do rangi boskiej. Dawniej ludzie wierzyli w bogów związanych z różnymi aspektami natury. Pierwotne religie opierały się na tym, co ludzi otaczało, a nad czym nie mieli kontroli. Personifikacje tych aspektów pozwalały zbliżyć się ludziom do sacrum, i tak modląc się do Peruna czy Swarożyca, prosili o deszcz lub o słońce. Nadawanie ludzkich cech zmniejszało dystans a zarazem budowało mur- natura stawała się czymś ponadludzkim, czymś wszechpotężnym, a my, maluczcy mogliśmy mieć nań wpływ, jeżeli tylko odpowiednio zadowoliliśmy bogów modlitwami i ofiarami. Wszystko to pomagało ludziom żyć. Nabierali nadziei na lepsze jutro, stawał przed nimi cel w życiu. By nie rozzłościć bogów powstawały zakazy i nakazy, zgodne z prawami natury.
Dawno temu "pogaństwo" zastąpiono nowymi religiami. Idea jest podobna, ale skupię się na czymś innym. Wydawałoby się, że mowa tu o czasach archaicznych. Gdy ludzie czcili zboże i drzewka. Fakt, dzisiaj w dobie reklamy i komputerów wszystko to zeszło na dalszy plan. Praca, dom, znajomi, świat wirtualny. Ludziom nie chce się szukać informacji po książkach, co dopiero szukać doświadczenia osobiście. To co nowe jest lepsze, stare traci na znaczeniu. Zazwyczaj, choć nie zawsze. Jestem Leśnym Duchem. Wiara w istnienie bogów w postaci, w ich ludzkie potrzeby i humory? Rzecz całkiem nie potrzebna. Jednak czuję jak natura wprawia wszystko w ruch, jak fazy księżyca potrafią sfiksować mój tydzień a rośliny wpłynąć na zdrowie lub chorobę.
Kocham przyrodę, staram się dostrzec piękno w rzeczach, które powoli zanikają. A chciałabym, by żyły i trwały. I z wielkim bólem patrzymy jak ludzie przechodzą obojętnie obok całej tej potęgi jaką jest Ziemia.
Więc koło roku i dawne święta. Niby wymarłe a jednak nie do końca. Pierwsza noc przesilenia letniego spędzona na łonie natury.. Uczucie, kiedy otacza cię tylko las i jego stworzenia, lekka niepewność a zarazem spokój, gdy czujesz, że to jest twoje miejsce we wszechświecie. Nie spać całą noc. Zachwycić się pięknem tego, co się napotka, rozkochać w sobie pragnienie poznania natury bliżej. Albo najpiękniejsze gwiazdy w równonoc wiosenną, kiedy to zdają się rosnąć na drzewach. Żadne słowa nie opiszą tego, co się czuje w takim momencie. Podobne gwiazdy widziałam tylko na szczycie Ślęży.
Do czego zmierzam?
Mam pewne nadzieje związane z tą witryną. Wierzę, że uda mi się wzbudzić w was pewną ciekawość i pragnienie. Ten krótki wstęp jest jedynie słowotokiem mych myśli. Niebawem podzielę się z wami czymś więcej. Może skorzystacie z mojej propozycji.



Do usłyszenia

Leśny Duch